i kłamstwa. A właśnie tej szczerości Piotr był ciekawy.
— Tak więc, moje dziecko, o mało co nie spóźniłaś się na kolej? — rzekł Piotr, zwracając się ku niej.
— Tak, chociaż byłam na stacyi punkt o dwunastej... Tylko proboszcz z kościoła św. Radegundy, zobaczywszy mnie, zawołał, bo chciał mnie pocałować i powiedzieć, że dobrze robię jadąc do Lourdes, bo powinnam Matce Boskiej podziękować. Naraz mówią, że pociąg rusza... Zaczęłam więc biedz, biedz... żeby się nie spóźnić...
Śmiała się mówiąc i była jeszcze jakby zdyszana z pośpiechu a zarazem zmięszana, że o mało co przez nieuwagę, mogła była spóźnić się i niepojechać.
— A jak się nazywasz?
— Nazywam się Zofia Couteau.
— Czy jesteś z miasta Poitièrs?
— O nie, ja nie z miasta... my mieszkamy w Vivonne o siedem kilometrów od Poitièrs. Moi rodzice mają kawałek gruntu. Nieźleby im się nawet wiodło, tylko za dużo mają dzieci... jest nas ośmioro w domu. Ja jestem piątą z rzędu. Na szczęście, już starsi odemnie mogą pracować i pomagać rodzicom przy gospodarstwie.
— A ty, moje dziecko, cóż ty robisz, gdy jesteś w domu?
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/117
Ta strona została uwierzytelniona.