— O ja... niewiele pracuję. Od roku już jestem zdrowa, bo zupełnie uleczona wróciłam z Lourdes przeszłego lata. Ale od tego czasu, ani jednego dnia nie zostawiono mnie w spokoju. Codziennie ktoś przychodzi, żeby mnie zobaczyć, zawieziono mnie do biskupa, a potem w klasztorach mnie pokazywano. Przedtem, nim pojechałam do Lourdes — ciągle byłam chora, nie mogłam chodzić bez kija, podpierałam się, bo inaczej ustaćbym nie mogła. Krzyczałam z bólu, tak mnie noga bolała, gdy tylko krok stąpiłam.
— Więc to na nogę byłaś chora i Matka Boska zupełnie cię uzdrowiła?
Zosia nie miała czasu odpowiedzieć, bo siostra Hyacynta, przysłuchująca się rozmowie, rzekła:
— Ona od trzech lat cierpiała na próchnięcie kości w pięcie. Nogę miała nabrzmiałą, niekształtną z fistułami zaognionemi i cieknącemi bezustannie.
Wszyscy zgromadzeni w wagonie pątnicy, wytężyli teraz uwagę. Wszak to cudem uzdrowione dziecko było teraz między nimi i stawało się w ich oczach dowodem, jak łatwo ich trapiące dolegliwości mogą ustąpić za łaską Panny Przenajświętszej. Wszyscy spoglądali na Zosię, ci co mogli wstawali, by lepiej ją widzieć, inni słabsi, unosili się z posłania z twarzą ku niej zwróconą. Umęczeni oni byli podróżą jeszcze przed Poitièrs, z przerażeniem obliczali ztamtąd wyjeżdżając, iż jeszcze piętnaście godzin trwać
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/118
Ta strona została uwierzytelniona.