tchnące opowiadanie napełniło ich żądzą i pragnieniem dostąpienia takiejże łaski. Zwątpienie runęło, zastąpione błogością rozbudzonych nadziei.
Lecz Zosia nie skończyła jeszcze pięknej swojej opowieści. Po chwili, miarkując, że czas już, by mówiła dalej, zmieniła giest i rozwarłszy nieco w górę obydwie ręce, rzekła w dalszym ciągu:
— Gdym wróciła do Vivonne, pan doktór Rivoire, zobaczywszy moją nogę, powiedział: „Nie wiem, czy to Bóg, czy dyabeł uzdrowił tę dziewczynę, mnie nieobchodzi kto, ale widzę, że jest uleczoną“.
Teraz głośny śmiech rozległ się po wagonie, uciecha była ogólną. Zosia znów powstrzymała swoje opowiadanie, śmiała się sama, wiedząc z doświadczenia, że w tem miejscu zawsze wszyscy się śmieli ze słów lekarza. Umiała ona na pamięć swoją historyę uleczenia, tyle i tyle razy powtarzała ją od roku! Pomimo wynikającej ztąd nienaturalności, zachowywała minkę naiwną i wzruszoną.
Jednakże musiała zapomnieć jakiegoś szczegółu w swojem opowiadaniu, albowiem siostra Hyacynta, która spojrzeniem podkreśliła i jakby zapowiedziała dowcip lekarza, szepnęła teraz podpowiadająco:
— Zosiu, a twoja uwaga, uczyniona hrabinie dozorującej w sali szpitalnej w Lourdes?
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/121
Ta strona została uwierzytelniona.