iż pewne szczęście mieć należało, niebo uzdrawiało bowiem tylko swyoh wybrańców.
— Ojcze! ojcze! Jakie to wszystko piękne! — szepnęła Marya, wsłuchana dotychczas w opowiadania krzyżujące się w wagonie. Ożywiona ona była rojem marzeń i budzących się nadziei.
— Ojcze! — rzekła jeszcze po chwili — czy pamiętasz, coś mi sam opowiadał w tym rodzaju o uzdrowieniu Joachimy Dehaut? Przybyła ona z Belgii do Lourdes z nogą wykrzywioną i pokrytą wrzodami, z których sączyła się materya tak odrażającego odoru, iż ludzie uciekali od nieszczęśliwej kaleki. Wrzody zagoiły się zaraz na wstępie, pozostały tylko po nich małe czerwone ślady. Ale Joachima miała jeszcze kość wybitą ze stawu w chorej swej nodze. Gdy się zanurzyła w wodzie, krzyczała z bólu, zdawało się jej, iż wyłamują jej kości... że jej odrywają nogę... lecz równocześnie Joachima widziała, jak również widziała to kobieta dopomagająca jej przy kąpieli, iż wykrzywiona noga prostuje się i przybiera kształt naturalny. Ból przytem tak powstał srogi, że Joachima, nie mogąc go przenieść, zemdlała... Gdy wróciła do przytomności, zerwała się szybko na równe nogi i pobiegła do groty, by w niej złożyć swe szczudła na pamiątkę doznanej łaski cudownego uzdrowienia...
Pan de Guersaint potakiwał głową w miarę jak Marya mówiła. Znał tę historyę uleczenia
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/137
Ta strona została uwierzytelniona.