Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/150

Ta strona została uwierzytelniona.

Była teraz godzina szósta; pociąg dopiero co minął stacyę Coutras. Siostra Hyacynta wstała, klasnęła w dłonie, powtarzając na nowo:
— Zmówmy „Anioł Pański“, dzieci moje! „Anioł Pański“!
Opowiadaniami cudownych opowieści rozognione wyobraźnie pątników namiętnego żaru dodały modlitwie; nigdy jeszcze modlitwy nie popłynęły ku niebu z taką gorącą chęcią zyskania posłuchania przed tronem Zbawicielki.
Teraz dopiero Piotr zrozumiał znaczenie tych pielgrzymek! Zrozumiał, dlaczego setki tysięcy ludzi dążą corocznie do Lourdes, jako do miejsca jaśniejącego odkupieniem dusz i uzdrowieniem ciała. I litość i miłość ogarnęła Piotra ku temu tłumowi nieszczęśliwych, których odłamek, otaczając go od dziś rana, napełniał uszy jego jękiem a serce i oczy cierpieniem. Jechali oni, narażając zbolałe swe członki na niewygodę i męczarnię tak dalekiej podróży! Jechali, wiedząc, że wiedza ludzka odtrąciła ich, skazańców z nich czyniąc! Znużonymi wszyscy już byli doktorami i torturą ich bezskutecznych leków. A wszyscy żądnymi byli życia. Poddać się niesprawiedliwości i obojętności natury przechodziło ich siły. Ucieczką ich stało się więc Bóstwo wszechmocne, wierzyli w moc jego nadprzyrodzoną, roili o łasce, jakiej zaznają, o powstrzymaniu naturalnego biegu rzeczy i praw przyrodzonych o przemianie biegu gwiazd, o cofnięciu się do