dzanych drogą składek pielgrzymkach, miała więc myśl jedną i jedyną: pracować, oszczędzać, by za uzbierane pieniądze kupić bilet i podążyć do miejsca zbawienia, i oto jedzie do cudami słynącej groty, mając zaledwie trzydzieści susów w kieszeni i butelkę mleka dla Róży, chociaż dla siebie nawet o kawałku chleba zapomniała.
— Na jaką chorobę cierpi to biedne maleństwo? — zapytała słuchająca opowiadania sąsiadka.
— Ach, zkądże można to wiedzieć! Doktorzy nazywają choroby po swojemu... Rozpoczęło się od lekkich bólów w żołądku. Później brzuszek cały jej opuchnął i cierpiała wtedy bardzo, o tak bardzo, iż łzy płynęły na ten widok. Teraz opuchlina zeszła, brzuszek ma płaściutki, ale opuściły ją siły, nie może się utrzymać na chudych swych nóżkach; rozpływa się i niknie w bezustannych potach...
W tem Róża jęknęła głośniej, podnosząc powieki a pobladła ze wzruszenia matka pochyliła się znów nad nią.
— Skarbie ty mój najdroższy, co tobie?... Może napić się chcesz trochę?...
Lecz dziewczynka, zaledwie ukazawszy zmącone, blado-niebieskie swe oczy przymknęła je natychmiast, nie odpowiedziawszy ani słowa i znów zapadła w swe omdlenie, równie prawie biała jak biała jej sukienka, w którą przystroiła ją matka, narażając się na koszt dla siebie ciężki,
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.