Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/169

Ta strona została uwierzytelniona.

mawiać należało trzy „Ojcze nasz“ i trzy „Zdrowaś“, by uniknąć spotkania z potworem o siedmiu rogach, unoszącym dziewczęta na wieczną zatratę. Obfitość tego rodzaju baśni była wprost nadzwyczajna. Każdy umiał i znał ich całe setki a jedna straszliwszą była od drugiej; gdy ktoś zaczął opowiadanie o nich, końca temu nie było. Najwięcej krążyło baśni o wilkołakach, tych nieszczęsnych ludziach, zaklętych wolą szatana w postacie psów z gatunku wielkich, białych psów górskich; jeżeli strzelający do nich człowiek zdoła ugodzić którego jedną choćby śróciną, wyzwala tym strzałem człowieka pokutującego w skórze zwierzęcia; jeśli jednak nie zwierzę lecz cień jego strzałem swoim przeszyje, człowiek, zamiast wyzwolenia, śmierć natychmiastową ponosi.
Baśni o czarodziejach i czarownicach, znano również wiele. Jedna z nich wywierała zawsze na Bernadettę niezmiernie żywe wyrażenie. Była w niej mowa o pewnym pisarzu sądowym z Lourdes; chciał on koniecznie ujrzeć dyabła; otóż czarownica zaprowadziła go o północy w dzień Wielkiego piątku, na ustronne pole, zasadzone winem. Dyabeł zjawił się natychmiast, wspaniale ubrany w czerwone fałdziste szaty. Zaproponował pisarzowi, by sprzedał swą duszę. Pisarz udał, że chętnie się na to zgadza. Dyabeł miał właśnie pod pachą księgę, w której zapisywali się ludzie, zbywający mu swe dusze. Gdy dyabeł podawał ten regestr do zapisania się pisarzowi,