Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/171

Ta strona została uwierzytelniona.

piały najczęściej. Tylko Bernadetta opierała się senności do końca, szczęśliwa, że się tutaj znajduje, wśród tej wązkiej nawy kościelnej malowanej w wydłużone pręgi niebieskie i czerwone. W głębi nawy zarysowywał się ołtarz, również malowany i złotem zdobny, podtrzymany rzeźbami; kręcone filary i obrazy, jaskrawo rażącemi farbami malowane niewprawnie lecz wyraziście, stanowiły tło tylne ołtarza. Była tam dziewicza postać Maryi przy boku świętej Anny, oraz ścięcie świętego Jana.
Broniąca się przed ogarniającą ją sennością Bernadetta widzieć się zdawała pół w marzeniu a wpół na jawie, drgające życie malowanych postaci. W mistycznem majaczeniu Bernadetty krew płynęła z ran świętego a aureole połyskiwały promienną światłością. Przenajświętsza Panna patrzała na nią niebieskiemi swemi oczyma a jej różane usteczka uśmiechały się słodko, gotowe przemówić lada chwila.
Miesiące całe Bernadetta przeżywała długie zimowe wieczory w tem półsennem majaczeniu, pośród widziadeł wychylającymi się ku niej z jaskrawych malowideł kościelnego ołtarza. Unoszące ją boskie marzenia przedłużał jej sen, gdy wróciwszy do domu, legła na posłaniu pod opieką nieodstępującego jej boku dobrego anioła stróża.
W tymże samym ubogim kościołku, Bernadetta zaczęła pobierać naukę katechizmu. Miała już lat czternaście, nie można więc było zwlekać dłużej z przystąpieniem do pierwszej komunii.