Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/179

Ta strona została uwierzytelniona.

jej huczała jakby burza z łomotem huraganu szalejącego wśród gór załomów; spojrzała na drzewa, lecz stały cicho, najdrobniejsze ich gałązki nie kołysały się wiatru powiewem. Gdy wróciła jej przytomność, ujęła saboty i chciała iść ku towarzyszkom, lecz znów zamęt chwycił jej istotę — teraz już nietylko uszy uległy złudzeniu, lecz także jej oczy; drzew rozpoznać nie mogła, olśniona białością jakąś jasną, która jakby osiadła w szczelinie skały ponad grotą, tworząc swą smukłością promienną słup i gotyckie wiązanie kościelne. Przerażona Bernadetta padła na kolana. Cóż się z nią dzieje, Boże wszechmocny!...
Czasami, w dżdżystej porze roku, gdy astmatyczny kaszel dokuczał jej uporczywie i nie mogła sypiać spokojnie, noc przebywała wśród sennych widziadeł i gorączkowego podniecenia, nazajutrz, wstawszy, czuła przygnębienie i znużenie wielkie, jakkolwiek pamięć błędną tylko miała o nocnem majaczeniu. Coś jakby płomienie i jarzące słońce paliło jej twarz niespodzianie. Czyżby sny jakie wspomnieniem swojem nurtowały ją teraz?... Czyż śniła co takiego poprzedniej nocy?... Bernadetta zapatrzoną wciąż była w jasność promieniejącą nad grotą. Zdawało się jej, że postać jakaś wyłaniać się poczyna, a postać była biała jakby światłością przezrocza. — Z lęku wielkiego, by zażegnać moc dyabła mogącą się w tej jasności ukrywać, Bernadetta rozpoczęła odmawiać koronkę. Powoli znikało widzenie, roz-