Gdy Bernadetta, trzymając w prawej ręce zapaloną gromnicę a w lewej przebierając paciorki koronki, padała na kolana przed grotą, towarzyszące jej tam tłumy zawodzić poczynały płacz wielki, uniesione obłędem porywającym dusze. Była ona wtedy niezmiernie bladą, przemienioną i niezwykle piękną. Rysy twarzy dziewczęcia wydłużały się, nabierając wyrazu niewymownej błogości, oczy jej jaśniały natchnieniem religijnego zachwytu a usta poruszające się, chociaż nieme, szeptały jej tylko wiadome modlitwy. Ogarniętą ona była nawskroś marzeniem swojem i pozbawioną wszelkiej nad niem władzy; żyła jedynie w niem tylko zamknięta, jakkolwiek ono było ciasne i jednostrone, lecz właśnie może dlatego pochłaniało ją ono tak wyłącznie, iż nawet zbudzona śnić się jeszcze o niem zdawała i to z mocą tak niewzruszonej wiary, iż krewby swoją do ostatniej kropli dała z siebie wytoczyć, niezapierając się swego widzenia, uparcie przy niem obstając i powtarzając szczegóły tegoż z niewzruszoną ścisłością. Nie kłamała, wygłaszając swe twierdzenia, nie kłamała, bo nic nadto wiedzieć nie mogła i wiedzieć nie chciała!
Piotr, z zapomnieniem chwili oraz otoczenia, sam uniesiony treścią swego opowiadania, wysnuwał z myśli swych obraz uwydatniający piękność ówczesnego Lourdes, tej małej górskiej mieściny, uśpionej u stóp niebotycznych Pirenei.
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/189
Ta strona została uwierzytelniona.