Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/194

Ta strona została uwierzytelniona.

na swych miejscach, pragnąc jakiejś ulgi, a powstrzymując się od jęku, wpatrywali się w głębokość nocy.
Piotr drżał cały ze wzruszenia. Wywołane przez niego tajemnice wstrząsnęły nim silnie, serce jego rozpływało się miłością dla braci cierpiących, czuł, że jest porwany panującym tu obłędem, nienawidził swego rozumu, brzydził się nim, pragnąc gorąco wejść w przymierze z innymi wierzącymi, chciał i postanawiał tak uczynić.
Po cóż miał rozpoczynać śledztwo nad fizyologicznym ustrojem Bernadetty?... była to rzecz trudna, prawie niewykonalna. Dla czegóż nie miał jej uważać za posłanniczkę niebios, za wybrankę boskich wyroków?... Chciał widzieć w lekarzach nieuctwo o brutalnem uzewnętrznieniu ludzkiej zarozumiałości; oni to psuli możność słodkiego spoczęcia w wierze, oni mącili spokój rozkoszny panujący w boskim ogrodzie łaski i zbawienia. Na chwilę zdołał wpaść w ponętne obezwładnienie, nic już nie pragnął objaśniać, przyjmował stan rzeczy istniejący, olśniony pięknem wiary Bernadetty, tej jasnowidzącej na czele tłumu, który wiodła ku pocieszeniu, szczęściu i uzdrowieniu... Oddał się w ręce Boga i nie chciał nic wiedzieć i widzić jak tylko to, co z jego było wolą.
Patrzał teraz przez szyby wagonu, żałując, iż nie może ich odemknąć z powodu suchotników z nim jadących. Głęboka noc zaległa okolicę,