Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/195

Ta strona została uwierzytelniona.

którą pociąg przecinał swym szalonym pędem. Pomimo ciemności i mroków nocnych, niebo jaśniało pogodne, czyste, musiała tu przejść przed paru godzinami burza i usunąć ciężkie chmury. Gwiazdy, jakby zwiększone, połyskiwały na aksamitnym firmamencie, rozświetlając swemi promykami zmroki zawisłe nad uśpionemi polami, które cicho oddychać się zdawały, ożywione wodami spadłego na nie deszczu.
Przez pustkowia, rozłogi, doliny i wzgórza, mknął pociąg bez wytchnienia, unosząc w sobie nędzę ludzką i cierpienie, ziejące zaduch, zarazę i gorączkę, jęki i narzekania, mknął dalej i dalej, wśród niewzruszenie pięknej i pogodnej nocy, w majestacie swym niczem zmącić się niedającej.
O godzinie pierwszej po północy przejechano koło stacyi Riscle. Milczenie trwało wciąż w wagonie, przerywał je tylko hałas pociągu i halucynacye chorych i uśpionych. O godzinie drugiej, w pobliżu stacyi Vie de Bigorre, jęki i głuche stękania wzmogły się wśród podróżnych: linia kolejowa w złym była tutaj stanie i dlatego trzęsienie wagonów wzmogło się dokuczliwie. Wreszcie o godzinie wpół do trzeciej, gdy miano już dojeżdżać do Tarbes, siostra Hyacynta przerwała milczenie, by odmówić modlitwy poranne, jakkolwiek jeszcze była noc zupełna. Odmawiano więc „Ojcze nas“, „Zdrowaś“ i „Wierzę“, błagając Boga, by dozwolił na dzień szczęśliwy i błogosła-