silniejszą nad strach i niepokoje, pomimo nagromadzonego tutaj cierpienia, pomimo uciążliwego znużenia tak długą podróżą, pielgrzymi zapragnęli uczcić hymnem radości przybycie na ziemię pocieszeniem królującą, mającą cud w swej mocy. Bolejący a jednak krzepieni nadzieją, chorzy zaintonowali pieśń: „Gwiazdo morza“. Wraz z pieśnią wyrywały się jęki i płacz bólem wywołany; rozpaczliwe ich wycie zwiększało tylko rozgłos ich śpiewu, skarga ich żałośna była razem okrzykiem nadziei!
Marya znów ujęła rękę Piotra i trzymała ją swemi drobnemi a cierpieniem rozpalonemi paluszkami.
— Ach Boże! ten człowiek umarł, a przecież ja o siebie się bałam, że skonam nim zajadę!... Lecz nareszcie jesteśmy, jesteśmy! Już dojeżdżamy!
Piotr drżał ze wzruszenia.
— Tak, dojechałaś i powinnaś być uzdrowioną. Maryo, módl się za mnie a może i ja uzdrowienie pozyskam...
Lokomotywa świst wydała przeciągły, naglący i gwałtowny, przeszywając nim powietrze i głębie niebieskawych ciemności. Dojeżdżano. Już w dali na horyzoncie ukazywały się światła pozapalane w Lourdes.
Podróżni śpiewali teraz koronkę o widzeniach i łasce doznanej przez Bernadettę. Była
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/198
Ta strona została uwierzytelniona.