ludziom przywykłym do rozkazywania. Oczy miał jasne, brodę i zarost bujny i już siwiejący, wyglądał na główno-dowodzącego generała, zagrzanego planem rozumnie obmyślanego zwycięztwa. Przybył on do Lourdes w przeddzień pielgrzymki. Cierpiał na podagrę i właśnie teraz dokuczał mu atak, szedł więc ociężale, powłócząc nieco nogą; wspierał się przytem na ramieniu doktora Bonamy, który należał do składu biura, poświadczającego cudowne uzdrowienia w grocie. Doktór miał postać krępą, twarz wygoloną i kwadratową, oczy niewyraźnego koloru i wyrazu, jakby przyćmione wielkością spokojnych jego rysów.
Ojciec Fourcade zawołał na naczelnika stacyi, który dopiero co wybiegł pośpiesznie ze swego biura.
— Panie, czy „biały“ pociąg jest bardzo już spóźniony?
— Nie, nie, wielebny ojcze. Dziesięć minut co najwyżej. Stanie tutaj o wpół do czwartej... Niepokoję się o pociąg z Bayonny, bo już był powinien minąć naszą stacyę.
Domówiwszy szybko tych słów, naczelnik odszedł, by wydać jakieś rozkazy; po chwili znów wrócił a po suchej, nerwowej jego postaci, dostrzedz można było łatwo niepokój i rozdrażnienie; nic w tem nie było dziwnego, w czasach bowiem wielkich pielgrzymek nie wysypiał się nigdy, kilka nocy z rzędu niekładąc się do łóż-
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/201
Ta strona została uwierzytelniona.