Każdy odpowiadał, powstawały ztąd objaśnienia zbijające jedne drugie. Berthaud był dyrektorem zapisujących się na ochotników tragarzy. Jedni utrzymywali, że pan dyrektor rozmawia z wielebnym ojcem Fourcade, inni zaś, że wyszedł na podwórze po za dworzec, by obejrzeć raz jeszcze powozy ambulansowe.
— Jeżeli pan prezydent życzy sobie, poszukamy pana dyrektora.
— Nie, nie, dziękuję! najmocniej dziękuję! przecież zdołam wreszcie sam go odszukać.
Tymczasem Berthaud siedział na ławce, na przeciwnym końcu werendy i rozmawiał z młodym swym przyjacielem, Gerardem de Peyrelongue, oczekując nadejścia pociągu. Berthaud mógł mieć lat czterdzieści; twarz miał piękną o rysach regularnych, oraz faworyty, świadczące swym kształtem, że zaliczać się musiał do urzędników sądowych. Należał on również, jak cała jego rodzina, do obozu najgorętszych legitymistów; był prokuratorem przy trybunale w jednem z miast południowej Francyi, gdy po 24 maja, wydane zostały przez rząd dekrety, przeciwko kongregacyom nieobjętym konkordatem. Oburzony Berthaud podał się do dymisyi ze swego urzędu, wywołując przytem umyślnie głośny skandal, wskutek napisania i przesłania otwartego listu pod adresem ministra sprawiedliwości.
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/208
Ta strona została uwierzytelniona.