jednak żadna z nich w zupełności nie zadawalniała jego wymagań.
— Kuzynie kochany — mówił Gerard — radź mi swojem doświadczeniem... Jest naprzykład panna Lemercier, która przyjeżdża tutaj ze swoją ciotką. Ma podobno przeszło milion posagu. Ale cóż... kiedy nie należy do naszego świata; przytem jest jakaś roztrzepana.
Berthaud potrząsnął głową i rzekł:
— Już ci mówiłem, że będąc na twojem miejscu, ożeniłbym się zaraz z Rajmundą, z tą ładną córką pani de Jonquière.
— Ależ ona nie ma posagu!
— To prawda. Ale jest przystojna, dobrze wychowana, oszczędna; a wierzaj mi, że oszczędność w żonie jest rzeczą niesłychanie ważną; cóż z tego, że weźmiesz za żonę pannę posażną, jeżeli będzie rozrzutna i jej wybryki pochłoną szybko wniesiony posag! Przytem, znam dobrze panią de Jonquière, oraz jej córkę. Spotykam te panie w czasie zimy w najznakomitszych i najbardziej wływowych salonach paryzkich. Nie zapominaj jeszcze i o wuju Rajmundy, o tym znakomitym dyplomacie, który zaprzedał się co prawda rządowi Rzeczypospolitej, lecz ma za to wielkie znaczenie i wyrobić może dla męża Rajmundy, ulubionej swej siostrzenicy, stanowisko o jakiem tylko zamarzy.
Już Gerard chwiać się poczynał, kłoniąc się ku projektom doświadczonego swego kuzyna, po chwili cofnął się jednak znowu:
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/210
Ta strona została uwierzytelniona.