dostała się do obłoconego szarabana, w którym już siedział doktór Ferrand oraz siostra Franciszka i siostra Klara. Woźnice zacinali konie i pędzili jak szaleni, wymijając się z wymyślaniami i krzykiem ludzi postępujących pieszo, a smugi i ciężkie krople błota wyskakiwały z pod kół i wysoko unosiły się, by znów spaść brudnemi kroplami.
Panujący na podwórzu rwetes przerażał wielu. Pani Vincent nie śmiała postąpić kroku, tuląc Różę w swych objęciach. Chwilami dolatywały jej uszu śmiechy, z powodu błota bowiem trzeba było unosić suknie wysoko. Wreszcie podwórze zaczęło się opróżniać i pani Vincent postanowiła puścić się za innymi. Lecz jakże się bała pośliznąć, tak było jeszcze ciemno; wpaść mogła w jaką jamę wypełnioną błotem lub wodą! Wydostawszy się na drogę, natrafiła na miejscowe kobiety czyhające na podróżnych, by im proponować mieszkanie i stół w domkach lub w chatach u siebie; ceny stawiały rozmaite.
— Proszę, niech mi pani wskaże drogę prowadzącą do groty — poprosiła pani Vincent jednej z kobiet, nieco starszej od innych.
Ta, nieodpowiadając na pytanie, proponowała w zamian pokój dobry i niedrogi.
— Hotele są przepełnione, nie znajdziesz tam pani kąta dla siebie... Jedzenia łatwiej dostać niż kąt do spania.
Lecz pani Vincent niemyślała i myśleć niemo-
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/219
Ta strona została uwierzytelniona.