Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/223

Ta strona została uwierzytelniona.

— Biedni, nieszczęśni ludzie! Cóżby oni nie dali w zamian uzdrowienia! Lecz zapewniłem ich, że najdrogocenniejszym skarbem przed obliczem Matki Boskiej, są gorące modlitwy. Mam otuchę, że i moje modły coś znaczyć będą, niebo ulituje się nad błaganiem złączonem. Przywieźli oni dar niezwykle bogaty, szczerozłotą lampę, wysadzaną drogiemi kamieniami. Jutro lub dziś jeszcze złożą ją na Boski użytek w tutejszej Bazylice. Oby Niepokalana Dziewica łaskawym uśmiechem wynagrodzić ich zechciała!...
Niezliczona ilość darów składaną bywała corocznie przez pątników, przybywających do Lourdes. Teraz oto niesiono olbrzymie kosze drogocennych kwiatów, układanych w różnorodne kształty. Była między innemi kolosalnych wymiarów potrójna korona, spoczywająca na bogatym postumencie z rzeźbionego drzewa. A stary ksiądz Judaine niechciał ztąd odejść, nieodebrawszy chorągwi, ofiarowanej przez piękną panią Jousseur, siostrę pani Dieulafay.
Wtem nadeszła w tę stronę pani de Jonquière, a spostrzegłszy Berhaud, oraz jego przyjaciela, Gerarda, rzekła;
— Błagam was, panowie, idźcie do tego oto wagonu. Jest tam kilka osób ciężko chorych, z którymi nie możemy dać sobie rady a jednak trzeba ich wydobyć z wagonu jak najśpieszniej... Ja niezdołam uczynić tego własnemi siłami...
Gerard, skłoniwszy się, pobiegł we wskazanym