Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/224

Ta strona została uwierzytelniona.

kierunku, a Berthaud silił się, by przekonać panią de Jonquière, że powinna nie stać tutaj dłużej i jechać ku miastu. Zaklinał ją, że się zajmie gorliwie jej chorymi, i że nie dalej jak za trzy kwadranse, odstawi jej wszystkich do szpitala. Uległa wreszcie jego namowom, i wsiadła do powozu w towarzystwie córki, oraz pani Desagneaux. Pani Volmar znikła w ostatniej chwili, więc nie czekały na nią te panie dłużej, zwłaszcza, gdy ktoś objaśnił, że widział ją niecierpliwiącą się, wreszcie zapytała o coś jakiegoś nieznajomego i od tej chwili niewiedzieć gdzie się podziała. Wreszcie mówiły sobie, spotkają się z nią w szpitalu.
Berthaud napotkał znów Gerarda, dźwigał on z dwoma kolegami ociężałego pana Sabathier. Niemało miano trudu, by go wydostać z wagonu, był bowiem niezwykle otyły i zdawać się mogło, że niezmieści się w drzwiczkach. Lecz wszakże wszedł niemi niedalej jak wczoraj, zawezwano więc dwóch jeszcze tragarzy do pomocy, zaszli oni z tyłu, i po chwili pan Sabathier znalazł się na peronie. Dnieć teraz zaczynało a przy pierwszych bladych brzaskach dnia, chodnik przed dworcem jeszcze opłakańszy przedstawiał widok. La Grivotte leżała zemdlała na materacu rzuconym na ziemię, oczekując, by ją zabrano. Pani Vêtu miała właśnie atak niezmiernie silny, posadzono ją pod latarnią, chociaż spływające ztąd światło niemogło ulżeć nieszczęśli-