się na uśmiech swobodny a nawet wesoły i chociaż paru słowami dodawać się starał otuchy najbardziej tego potrzebującym. Przywołał teraz giestem Berthaud i zalecił mu:
— Opróżnij pan wagony z chorych a potem dopiero zajmiemy się wyprawieniem ich zaraz ku miastu.
Rada była rozumna, wysadzono więc chorych masą. W wagonie pozostała już teraz jedna tylko Marya, oczekująca cierpliwie na przyjście pana de Guersaint wraz z Piotrem. Nadbiegli właśnie z dwoma parami kół. Piotr z pomocą Gerarda wyniósł Maryę z wagonu. Lekką ona była jakby ptaszyna, biedę mieli wszakże z powodu skrzyni, w której spoczywała. Przystosowano koła i Piotr pragnął natychmiast wywieźć ją dalej, zawalony wszakże placyk niedozwalał się przedostać.
— Śpieszmy się!... Śpieszmy!... — wołał coraz niecierpliwiej naczelnik stacyi.
Sam rzucił się, by pomagać tragarzom i pomocnikom szpitalnym, podtrzymywał to nogi, to głowy chorych wynoszonych z wagonu. Odpychał śpiesznie i wprawnie wózki i skrzynki, złożone zbyt blizko od toru kolejowego, pracował za dziesięciu. Wtem, w wagonie drugiej klasy pozostająca dotychczas chora dostała ataku nerwowego. Wyła przeraźliwie i rozbijała się o ściany. Niemożna było myśleć o zabraniu jej ztąd teraz. A kuryer zbliżał
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/226
Ta strona została uwierzytelniona.