cie i przysłonięte tajemniczością. Mniej więcej od lat trzech, był on dozorcą biura towarowego, przy stacyi kolejowej w Lourdes. Zajęcia miał niewiele, ale też i pensya była szczupła; nie narzekał wszakże nigdy i żył szczęśliwy, wystarczając na opędzenie swych potrzeb codziennych. W piędziesiątym piątym roku życia miał atak apopleksyi, który, ponowiwszy się w trzy lata później, sparaliżował mu nieco lewy bok ciała. Obecnie oczekiwał trzeciego ataku, z zupełnem poddaniem się swemu losowi. Mówił, iż zależy od łaski śmierci, która nawiedzić go może niespodzianie lada chwila. Znany był w Lourdes z manii jakiej nabrał, aby zjawiać się na dworcu przy każdem nadejściu pociągu z pątnikami a zwłaszcza z chorymi; przemawiał do nich, wsparty na swym kiju i gromił za zbyteczną dbałość i zapobiegliwość ich w kuszeniu się o pozyskanie utraconego zdrowia.
Od trzech lat, jak był urzędnikiem przy kolei w Lourdes, spotykał corocznie powracającego tutaj pana Sabathier, na niego też spuścił teraz gromy swego gniewu.
— Jakto? jeszcze pan tutaj wracasz?... Tak więc bardzo pan dbasz o przedłużenie tego marnego żywota?... Cóż u licha ciężkiego, wolić się włóczyć i znosić niewygody, zamiast czekać spokojnie śmierci w własnem swojem łóżku! Czyż to nie byłoby najlepiej i najrozsądniej?...
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/229
Ta strona została uwierzytelniona.