kaszlącą znowu la Grivotte. Do wózka, na którym złożono pana Sabathier, zaprzągł się Gerard.
Berthaud i baron Suire, wydawali już rozkazy dotyczące przyszłego pociągu, pociągu „zielonego“. Pozostała przed dworcem jedna tylko Marya wraz z czuwającym ją nad nią Piotrem. Teraz nic już niezawadzało. Piotr więc popchnął koła skrzyni i wyprowadził ją na podwórze. Zauważyli oboje, że pan de Guersaint znikł im z oczu już od dość dawna. Lecz rozejrzawszy się, dostrzegli go, rozmawiającego z księdzem des Hermoises, z którym dopiero co zapoznał się i zagadał. Wspólność upodobań zbliżyła ich szybko. Obadwaj byli gorącymi wielbicielami natury. Brzask jutrzenki oświetlał teraz majestatyczną piękność gór okalających Lourdes. Pan de Guersaint wydawał okrzyki podziwu i zachwytu.
— Cóż to za kraj przepyszny! uroczy! Miałem racyę marzyć od lat trzydziestu o zwiedzeniu cyrku Gavarnie, tego cudu górskiej przyrody. Ale niestety do tej miejscowości, ztąd jeszcze daleko a taka więc wycieczka przedstawia koszta, przenoszące moją możność.
— Ależ pan się myli! Niema nic łatwiejszego, jak dostać się ztąd do cyrku Gavarnie. A złączywszy się w kilku, wycieczka wypada o wiele taniej. Mam zamiar znów pojechać tam w tym roku a więc, jeżeli pan sobie życzy do nas się yprzłączyć...
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/232
Ta strona została uwierzytelniona.