— Zapewne! zapewne! Pomówimy z sobą o tem... A tymczasem dziękuję, szczerze panu za jego uprzejmość dziękuję!...
Marya dawała ojcu znaki, by wracał, pożegnał więc księdza des Hermoises i pośpieszył ku córce. Piotr miał zamiar wieźć Maryę własnoręcznie, pragnąc jej oszczędzić fatygi przesiadania się do innego wózka. Omnibusy hotelowe, powozy i wszelkiego rodzaju wehikuły, wracały teraz puste z miasta na dworze, by oczekiwać nadejść mającego wkrótce „zielonego“ pociągu. Z trudnością wydostał się Piotr na drogę a jeszcze z większą trudnością ciągnął nizki wózek Maryi, skrzynia jej bowiem osadzoną była na małych kołach, zapadających teraz w błocie aż po za szprychy.
Agenci policyjni, zniecierpliwieni uciążliwą swą służbą dzisiejszą, klęli, patrząc na zabłocone swe mundury i świeżo wyczyszczone buty. Tylko czychające na podróżnych kobiety stare i młode a zarówno chciwe zysku, upędzały się za domniemanemi klientami, niezważając na błoto i przez deszcz potworzone wśród drogi kałuże.
W chwili, gdy wózek toczyć się począł swobodniej po suchszej drodze spuszczającej się w dolinę, Marya zapytała znienacka postępującego przy niej pana de Guersaint:
— Ojcze, jaki dzień jest dzisiaj?
— Sobota, moje drogie dziecko.
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/233
Ta strona została uwierzytelniona.