szwank narażoną i gdzie widziećby mogły rzeczy zbyt wstrętne i odrażające. Przy boku pani de Jonquière, krzątała się ładna pani Desagneaux, jako dama szpitalna w tejże samej sali. Szczęśliwą się czuła, mogąc wreszcie dać folgę swej potrzebie poświęcenia się dla dobra drugich i wciąż dopytywała się o nowe zlecenia.
— Jak pani myśli, czy łóżka są dobrze posłane? Może je przesłać? Poproszę siostrę Hyacyntę, aby mi pomogła?
Sala, w której rządziły te panie, była pomalowana na kolor żółty, brakowało w niej światła, okna bowiem wychodziły na niewielkie podwórze. Łóżek było piętnaście, stały rzędami oparte wezgłowiem o ściany.
— Zobaczymy, zobaczymy później — odpowiadała pani de Jonquière, pogrążona w myślach jaknajdogodniejszego rozmieszczenia swych chorych.
Liczyła łóżka, rozglądała się po długiej a wązkiej sali, którą jej oddano. Rzekła półgłosem:
— Jakże ja ich pomieszczę! Obiecano mi, że będę miała dwadzieścia trzy chore a mam tylko piętnaście łóżek. Trzeba rozłożyć materace na ziemi.
Siostra Hyacynta, zostawiwszy siostrę Franciszkę i siostrę Klarę w sali przeznaczonej na skład bielizny, nadeszła tutaj i unosząc kołdry oglądała łóżka. Po chwili uspokoiła panią Desagneaux.
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/239
Ta strona została uwierzytelniona.