Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/248

Ta strona została uwierzytelniona.

conego na prędce ambulansu, wzniesionego skutkiem zaszłej niespodziewanej katastrofy, trzęsienia ziemi lub pożaru, którego ranne ofiary złożono tutaj tymczasowo, wraz z marnym uratowanym ich dobytkiem.
Pani de Jonquière chodziła od jednej chorej do drugiej, powtarzając łagodnie w formie prośby:
— Uspokój się i wypocznij. Staraj się zasnąć chociażby na chwilę.
Lecz usiłowania pani de Jonquière nie odnosiły pożądanego skutku. Zbyteczna jej gorliwość, a zwłaszcza gorliwość będących pod jej rozkazami dam szpitalnych wzmagała niepokój i gorączkowe usposobienie ogólne. Trzeba było zająć się przebraniem kilku chorych, zmienieniem im bielizny, inne zaś schorzałe kobiety, niemogące się poruszyć, chciały zaspokoić naturalne potrzeby. Jedna z nich, cierpiąca na wrzody w nodze, jęczała tak przeraźliwie, że pani Desagneaux postanowiła zmienić jej bandaże, lecz zajęcie to szło jej niezręcznie, niewprawnie, a przytem o mało sama nie zemdlała z powodu odrażającego odoru, jaki wydzielały odsłonięte przez nią rany. Mniej chore kobiety narzekały, że są głodne, przyniesiono więc bulionu i miseczki nim napełnione zaczęły krążyć wśród bezustannych zapytań, odpowiedzi, słów urywanych, oraz jęków.
Zosia Couteau znajdowała się też w tej sali pod opieką zakonnic. Śmiała się i mówiła coś cią-