gle, skacząc, biegając, rada z wydarzonych wakacyj. Wołano ją ze stron wszystkich, każda z kobiet pragnęła ją popieścić, z nią pomówić, a chociażby tylko popatrzyć na różową jej buzię, by zaczerpnąć otuchy w własne uzdrowienie. Zosia była dla nich dowodem rzeczywistości i możebności cudu.
W odmęcie tym godziny spływały jedna za drugą. Biła właśnie godzina siódma, gdy do sali wszedł stary ksiądz Judaine. Był on kapelanem sali św. Honoraty, lecz nie mając ołtarza dla odprawienia mszy, przybywał tylko dla pokrzepienia chorych słowem. Gdy się ukazał, powitały go okrzyki uradowania i pytano go z gorączkową niecierpliwością:
— Księże dobrodzieju, prowadź nas do groty! Prowadź jaknajprędzej!
Zapał i żądza wrzały w tem wołaniu. Pragnienie spiesznego dostania się do groty unosiło chorych z posłania, pragnienie to wzrastało z każdą chwilą, a ugasić je mogło tylko źródło cudowną wodą płynące... La Grivotte siadła na swoim materacu, złożyła ręce i modliła się, by ją prowadzono do groty. Nie byłże to początek spełnić się mającego cudu — ten napływ woli i sił w wycieńczonej suchotnicy? Przybyła martwa, bez tchu, zemdlona zdawać się mogło na zawsze, a oto teraz siedzi na swojem posłaniu i woła namiętnie, wodząc do koła jarzącemi się oczyma, pragnąc
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/249
Ta strona została uwierzytelniona.