Jęknęła i rozwarła powieki. Była w pozycyi ciała na wpół siedzącej i prawie zemdlona, patrzała kolejno na innych chorych. W sąsiednim przedziale, naprzeciw pana Sabathier, leżała dotychczas tak zwana la Grivotte, leżała prawie bez tchu, jakby martwa, teraz zaś powstała bez żadnej wyraźnej przyczyny. Była to wysoka dziewczyna, mająca lat około trzydziestu, rubaszna a zarazem oryginalna, z twarzą okrągłą i zniszczoną; pomimo tego zniszczenia była prawne piękną, tak dalece ją zdobiły kędzierzawe jej włosy i płomiennie świecące oczy. Miała ona suchoty w trzeciej fazie rozwoju. Zwracając się do Maryi rzekła swym grubym, zachrypniętym, ledwie dosłyszalnym głosem:
— Dobrzeby nam było módz zasnąć, chociażby na chwilkę, nieprawdaż?... Lecz niema sposobu, wszystkie te koła jeździć się nam zdają i kręcić w własnej naszej głowie.
Pomimo, iż mówienie męczyło ją bardzo, uwzięła się mówić, opowiadając o sobie różne szczegóły. Była robotnicą, i od lat bardzo już dawnych przerabiała wełniane materace, wraz ze swą ciotką, pracującą w podwórzach dzielnicy Bercy. Przypisywała swoją chorobę zatrutej nieczystościami wełnie, której odpadków nałykała się niemało przy swej robocie. Od lat pięciu żyła prawie wyłącznie w szpitalach a zmieniając je często, poznała je wszystkie w Paryżu. Wspominała poufale z nazwiska najznakomitszych lekarzy
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/25
Ta strona została uwierzytelniona.