paryzkich. W szpitalu Lariboisière zakonnice, zauważywszy w niej zamiłowanie do uroczystości i ceremonij religijnych, namówiły ją do modlitwy i pobożności, zapewniając przytem, że Matka Boska z Lourdes czeka jej przybycia, by udarować ją zdrowiem.
— Oj zapewne, że zdrowia mi potrzeba. Doktorzy mówią, że już mi brakuje jednej połowy płuc a druga niewiele już warta. Potworzyły się w nich jamy... Najpierw bolało mnie pomiędzy łopatkami i plułam jakby pianą... Następnie wychudłam, ale to wychudłam aż strach było patrzeć. Teraz, ciągle jestem spocona, kaszlę aż mi serce się obrywa a pluć już nie mogę, takie wszystko tam jest gęste... I oto patrzcie państwo, utrzymać się nie mogę na nogach, prawda, że też nic nie jem... bo jeść nie jestem w stanie...
Porwała ją duszność i zbladła śmiertelnie. Po chwili znów się odezwała:
— W każdym razie, wolę być w własnej skórze, aniżeli w skórze tego księdza, który leży w drugim przedziale, zaraz za nami. Ma on tę samą co ja chorobę tylko bardziej rozwiniętą.
Myliła się. Rzeczywiście, po za przedziałem od strony Maryi, leżał na ławce młody misyonarz, brat Izydor, nie można go było widzieć, jak tylko przechyliwszy się przez deski, nie ruszał się on bowiem ze swego materaca, palca nie mając siły unieść. Nie miał on wszakże suchot, lecz zapalenie wątroby, którego się nabawił
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/26
Ta strona została uwierzytelniona.