Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/267

Ta strona została uwierzytelniona.

Tchu złapać nie mogła ze zbytecznego wzruszenia, po chwili rzekła jeszcze:
— Przyjdź po mnie o godzinie jedenastej, by mnie odwieźć do szpitala. Nie ruszę się ztąd, czekając na ciebie...
Pomimo jej życzenia, Piotr wszakże nie odszedł. Klęknął na chwilę, pragnąc módz się pomodlić gorąco o uzdrowienie Maryi, którą kochał braterską miłością Od chwili stanięcia przed grotą, czuł on wszakże, iż ogarniał go bunt głuchy, bunt tamujący nastrój ku modlitwie. Chciał, pragnął odzyskać wiarę, całą noc żywił się nadzieją, iż dawne wierzenia zakwitną w nim wraz z przybyciem na miejsce cudami słynące. Lecz wstyd tylko i niepokój wzmagały się w nim, zamiast upragnionego kwiatu wierzeń naiwnych z nieświadomości płynących. Raziła go dekoracya miejscowa, raziły kramy ożywiony wiodąc handel, raziła statua Matki Boskiej, sztywna i zaćmiona, pomimo sztucznego oświetlenia; równeż w nim uczucie wywoływała olbrzymia kamienna ambona, z której wciąż spływały „zdrowaśki“ wykrzykiwane przez zmieniających się zakonników. A więc dusza jego zamarła i stała się nieczułą na religijne uniesienia? I żadna błogosławiona rosa jej nie wskrzesi, by odżyć mogła z wiarą dziecka, lgnącego w zupełności do każdego wątku legendy?
Niemogąc się modlić, Piotr znów patrzał wokoło. W zakonniku zajmującym ambonę po-