— Ach drogi doktorze, jakże szczęśliwy jestem z naszego spotkania!
Ucałowali się serdecznie, silnie wzruszeni niespodziewanem ujrzeniem się tutaj. Piotr przypomniał sobie teraz nieszczęścia spadłe na doktora, tłómaczyły one przedwczesną jego siwiznę, twarz smutną i cierpiącą. Parę lat zaledwie ubiegło od ostatniego ich widzenia się w Paryżu, lecz lata te gromami padały na starego jego przyjaciela — starca czyniąc z człowieka pełnego siły i czerstwości.
— Ty nie wiedziałeś, że pozostałem w Lourdes?... Lecz prawda, zkądże wiedzieć mogłeś!... Ja teraz nie pisuję listów. Żyję zdala od żywych a zbliska z umarłymi...
Oczy zaszły mu łzami i dodał złamanym głosem:
— Chodź, usiądziemy na ławce. Przyjemnie mi będzie pogawędzić z tobą i wspomnieć dawne czasy.
Smutek zaległ w sercu Piotra na widok przygnębienia widniejącego z każdego słowa doktora Chassaigne; nie umiał nic rzec mu razie, szeptał więc tylko powtarzając:
— Drogi, kochany doktorze! Dobry mój przyjacielu, jakże mi żal ciebie!...
Na niedolę doktora nie było rzeczywiście żadnego ratunku, żadnego pocieszenia. Przed paru laty odwiózł on chorą swą żonę do Cauterets i osadził tam wraz z dwudziestoletnią swą córką.
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/275
Ta strona została uwierzytelniona.