pani de Jonquière obsługiwała chorą siedzącą naprzeciw. Nazywała się Vêtu i była żoną drobnego zegarmistrza, mającego swój sklepik w biednej dzielnicy Mouffetard; nie był on w możności zamknięcia swego handlu i towarzyszenia żonie do Lourdes. Jechała też ona pod opieką Przytułku, zapisawszy się na listę zwłaszcza dlatego, by nie być samą i opuszczoną w czasie podróży. Ze strachu przed śmiercią wróciła ona na łono Kościoła, o którym słyszeć nawet nie chciała od czasu swej pierwszej komunii. Wiedziała, że musi wkrótce umrzeć, miała bowiem raka w żołądku; twarz jej nieprzytomna, była pomarańczowego koloru, jak zwykle u skancerowanych, wydzieliny jej były czarne jak sadza. Od chwili ruszenia pociągu nie rzekła słowa dotychczas, tak dalece cierpiała; usta jej były jakby zamurowane. Chwyciły ją wymioty, poczem zemdlała. Z ust jej wydostawał się odór przykry do niezniesienia, zatruwający powietrze zarazą smrodliwości odrażającej.
— Niepodobna wytrzymać, szepnęła pani de Jonquière, słabnąc za siłach, trzeba uchylić trochę okno.
Siostra Hyacynta, kończąc układać na ławce nieprzytomną la Grivotte, odrzekła:
— Dobrze, roztwórzmy na chwilę. Leci nie po tej stronie, bo się lękam nowego ataku kaszlu dla mojej chorej. Proszę uchylić okno obok pani.
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.