Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/280

Ta strona została uwierzytelniona.

już zdrowa, cieszyłem się jej wesołością, a nazajutrz rano była zimnym i skostniałym trupem... Dla czegóż nie zdołałem wiedzieć, że umrze w kilka godzin po naszem wieczornem rozstaniu?... Nie, nie, dla mnie wiedza istnieć przestała! Nie chcę nic o niej wiedzieć! Jestem bydlęciem, jestem nieszczęsnym, który zna tylko ogrom nieszczęścia swego!
Mówił z gniewem i buntem przeciwko dawnej zarozumiałości swojej, przeciwko pysze, jaka nim niegdyś władnęła. Uspokoiwszy się nieco, dodał:
— Czynię sobie teraz wyrzut wielki, wyrzut prześladujący mnie bezustannie, niedający mi spokoju na chwilę... i dla tego też oderwać się nie mogę od tej groty i wciąż przebywam w jej sąsiedztwie. Dlaczego nie przywiodłem ku niej moich dwóch chorych ukochanych! Dlaczego nie upokorzyłem się przed grotą wraz z innymi! Byłyby się one modliły jak modlą się inne kobiety, które tam widziałeś, byłbym powinien klęknąć wraz z niemi i błagać Pannę Najświętszą, by zdrowo chować mi je raczyła — a może byłbym je miał przy sobie aż do własnego mego zgonu... Lecz ja, stary waryat, nie uczyniłem co należało i straciłem je nazawsze... Moja w tem wina!
Łzy toczyły się po twarzy mówiącego. Lecz mówił dalej:
— Pamiętam gdym był dzieckiem i mieszkałem w Bartrès przy rodzicach, jak nieraz moja matka,