droższym swym ciężarem na ręku, kapucyn padł na kolana a wzniósłszy ręce ku niebu, zawołał wielkim głosem: „Panie, daj uzdrowienie naszym chorym!“. Okrzyk swój powtarzał raz po razie coraz głośniej, coraz namiętniej a tłum mu wtórował, wpadając w szał uniesienia, rycząc już, nie wołając: „Panie, daj uzdrowienie naszym chorym!“ i zanosząc się od spazmatycznego płaczu, padał na twarz, całując ziemię. Szaleństwo powiało nad zebraną rzeszą, chyląc i taczając w pyle jej czoła. Jęk tajonych cierpień rozrywających wnętrzności wyrywał się teraz z ust tego ludu, modlącego się najpierw cicho, potem głośniej, domagająco, wreszcie niecierpliwie i z gniewem najwyższym, huczącym nieprzerwanie, rwącym się w wysiłku, by gwałt niebu zadawszy, wyrwać i posiąść mu swą szczęśliwość: „Panie, daj uzdrowienie naszym chorym!“... I krzyk ten nieustająco grzmiał burzą szalejący.
Wtem Piotr spostrzegł la Grivotte. Płakała, zalewając się łzami i narzekając, że nie chcą jej zanurzyć w kąpiel uzdrawiającą.
— Mówią, że jestem suchotnicą i że suchotników nie mogą kąpać w zimnej wodzie źródła... A jednak sama na własne oczy widziałam, jak dziś rano kąpali kobietę taką samą jak moja chorobą dotkniętą... Więc dlaczegóż mnie tylko niechcą?... Od godziny mówić im nie przestaję, że martwią Pannę Najświętszą, odtrącając mnie
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/288
Ta strona została uwierzytelniona.