nego honorowego stanowiska w zarządzie i cały czas trwania pielgrzymki od rana do wieczora nosił chorych, rozbierał ich i ubierał we wstrętne w większości razy stare ich łachmany, przewijał odrażające rany, oddawał nieszczęśliwym nieustające usługi.
— Tylko proszę o ostrożność — rzekł do Piotra. — Zwłaszcza pończochy będziemy zdejmowali powoli z tych nóg obrzękłych. Tamtemu choremu zbyt pośpiesznie zdejmowano ubranie, przez co krwią się zbroczył.
Zostawiwszy pana Sabathier pod chwilową opieką Piotra, markiz zbliżył się ku choremu, o którym wspomniał i zaczął mu pomagać w nałożeniu obuwia. Poczuł, że coś jest wewnątrz lewego trzewika, pomacał, była to nagromadzona w nim ropa; oczyścił obuwie i przystąpił do obucia chorego; robił to z niesłychaną ostrożnością, albowiem noga pokryta była wrzodami.
— A teraz — rzekł do Piotra, wróciwszy ku panu Sabathier — urządźmy się tak, byśmy mogli mu zdjąć spodnie od pierwszego pociągnięcia.
W izbie znajdowali się tylko wpuszczeni do kąpieli chorzy i kilku pomocników szpitalnych. Był jeszcze kapelan odmawiający bezustanie „Ojcze nasz“ i „Zdrowaś“ — modlitwy bowiem niepowinny były ustawać ani na jedną chwilę. Drzwi wiodące na zewnątrz zastępowała spuszczona zasłona; dolatywały z po za niej wyraźnie modły tłumu
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/293
Ta strona została uwierzytelniona.