wymodlić sobie uzdrowienie. Marya czekała teraz z pewną trwogą uchylenia się czarnej jej zasłony.
— Czy ukrojone przezemnie kawałki są dość małe? Czy będziesz mogła wkładać je do ust wygodnie? pytała pani Jonquière z macierzyńską troskliwością.
Z pod chustki wydostawał się głos szorstki, jakby warczenie.
— Tak, dziękuję pani.
Wreszcie czarna chustka rozchyliła się a Marya wstrząsnęła się cała z przerażenia. Nieszczęśliwa Eliza miała twarz, zwłaszcza nos i usta zeszpecone wilkiem. Rozsiadł się, zajmując znaczną przestrzeń, ropą lejące się gnojenie z pod zaschłych skorup rany, wyżerało jej zwolna ciało, sięgając błon śluzowych: Wydłużona jej głowa kształtem do psiej podobna, pokryta była sztywnemi włosami opadającemi na wypukłe, okrągłe oczy. Była przerażająco brzydka. Chrząstki nosowe już prawne doszczętnie miała zniszczone, usta jej zapadły głęboko, wykrzywione w lewo spuchnięciem górnej wargi. Nie były to już usta lecz czeluść ukośna, zbrukana i potworna. Z zielonkawej, olbrzymiej rany z pośrodka twarzy, spływała krwawa rosa zmięszana z ropą.
— Piotrze, patrz tylko! — szepnęła Marya, drżąc z przerażenia.
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.