Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/300

Ta strona została uwierzytelniona.

magał im własnoręcznie do wsunięcia rzemiennych pasów pod uda i pod pachy nieboszczyka.
Ojciec Fourcade dał znak przyzwolenia skinieniem głowy, podczas gdy ojciec Massias zdwajał żarliwość swej modlitwy.
— Panie, spuść nań tchnienie swoje a niezawodnie się odrodzi!... Panie ześlij mu duszę jego, by mógł wielbić Cię na nowo!...
Wspólnym wysiłkiem pomocnicy szpitalni unieśli trupa i zawiśniętego na rzemiennych pasach nieśli ku wannie, opuszczając go zwolna w wodę, w obawie by nie wyśliznął się i nie zatonął, osiadając na dnie. Ciało zanurzyło się, a nędzne okrywające je ubranie oblepiwszy postać zmarłego, zarysowywało jego szkielet. Spłynął na wodzie jak topielec. Przerażającą była zwłaszcza głowa nieboszczyka, jakkolwiek był on bowiem skostniały, sztywny, głowa wszakże przeważała się w tył i pozostawała pod wodą; napróżno podtrzymywano i unoszono pasy pod pachami: o mało nie wyśliznął się trup skutkiem tego ruchu. Usta miał pełne wody a rozwarte szeroko jego oczy, po raz drugi umierać się zdawały pod powłoką nieczystej kąpieli. Jakże mógł on odetchnąć, odnaleźć swe tchnienie?
Trzy minuty trwała ta próba, trzy minuty nieskończonej długości. Dwaj zakonnicy i kapelan wpadli teraz w paroksym podbudzania; namiętnemi modłami swemi zgwałcić pragnęli wolę nieba, żądni ziszczenia się swej prośby, słali ją