wielkie rany rozjątrzone, na udzie i na krzyżu ta ostatnia straszny przedstawiała widok krwistem swem wyżarciem. Uśmiechał się wszakże, przywykłszy do swego cierpienia, pogardzając niem nieledwie z filozofią dorosłego człowieka, jakkolwiek miał zaledwie lat pietnaście a wyglądał na dziesięcioletnie mizerne dziecko.
Markiz de Salmon-Roquebert wziął go na ręce z wielką ostrożnością i sam niósł go do wanny, dziękując Piotrowi za ofiarowanie się z pomocą.
— Zaniosę go sam, on lekki jest jak ptaszę... A ty, mój mały, niebój się, nieść cię będę uważnie i spuszczę cię do wody powolutku...
— O ja się zimnej wody nie lękam... Może mnie pan zanurzyć odrazu...
Gustaw kąpiel swą odbywał w tej samej wannie, w której zanurzano poprzednio zwłoki zmarłego człowieka. Matka jego i ciotka modliły się, patrząc na wynędzniałe ciało swego syna.
Piotr, widząc że nie jest tu potrzebny, opuścił izbę a spostrzegłszy, iż trzecia godzina już wybiła, śpieszył się, by co prędzej dojść do groty, gdzie czekała na niego Marya. Zadziwił się, gdy spotkał ją wśród tłumu. Wózek jej ciągnął Gerard, który na chwilę nie przestał wożenia chorych.
Niecierpliwie wyczekiwała nadejścia Piotra a niewidząc go, nie chciała czasu tracić dłużej, czuła się bowiem w pożądanym stanie łaski.
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/303
Ta strona została uwierzytelniona.