lanego Poczęcia usuwała się chwilowo na bok, jakkolwiek wiadomą było rzeczą, iż ojcowie ci byli tutaj siłą poruszającą, dzierżyli w swych dłoniach całość organizacyi; oni też całe z niej ciągnęli zyski...
Resztę zebranych tutaj osób stanowili doktorzy w liczbie przeszło dwudziestu, kilku świadków i osób wpływowych, przez ciekawość tu przybyłych, oraz świeccy księża. Obecni doktorzy nie znali się wzajemnie, pochodzili ze stron różnych, zachowywali się milcząco, czasami tylko któryś z nich rzucił pytanie, w ogóle zajęci byli raczej badawczem uważaniem jeden na drugiego, aniżeli zastanawianiem się nad chorymi. Co to byli za jedni ci lekarze? Łatwo można było wiedzieć ich nazwiska, lecz nikogo one nie objaśniały, tak dalece były nieznane. Jeden z nich tylko zwracał na siebie ogólną uwagę, wiedziano bowiem, iż jest profesorem przy pewnym katolickim uniwersytecie.
Doktór Bonamy nie siadał i nie odpoczywał ani chwili. On przewodniczył zebraniu, on zadawał pytania chorym. Dzisiaj zwracał głównie całą swą uwagę i uprzejmość do osoby jasnego blondyna, który niespodzianie przybył do Lourdes, wysłany z Paryża przez jeden z najpoczytniejszych dzienników stolicy, którego był stałym współpracownikiem. Mówiono, że jest to człowiek zdolny i mający znaczenie. Warto więc było przyłożyć starań dla nawrócenia i przeko-
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/312
Ta strona została uwierzytelniona.