nie odzywał się do nikogo, zasunięty głęboko w swym kąciku, patrzał przed siebie szeroko rozwartemi oczami. Wtem Marya zauważyła, iż opadły mu powieki i stracił przytomność.
Zwróciła nań uwagę siostry Hyacynty.
— Siostro, patrz proszę. Zdaje się, że ten pan zemdlał.
— Gdzie moje dziecko?
— Ot tam, patrz ten, któremu głowa tak zwisła.
Wzruszenie opanowało wszystkich, zdrowsi powstali, by zobaczyć co się stało. A pani de de Jonquière przyszło na myśl polecić głośno Marcie, siostrze chorego misyonarza, by cuciła zemdlonego, uderzając go w dłonie.
— Pytaj go, niech ci powie, co go właściwie boli.
Marta wykonała co jej polecono, zarzucając go pytaniami, lecz nie odpowiadał jej jak tylko jęczeniem z oczami wciąż zamkniętemi.
Jakiś głos trwożny zawołał:
— Umrze najniezawodniej.
Strach ogólny wzmagać się począł, mówiono głośno, każdy dawał rady i wskazówki, krzycząc je z końca wagonu. Nikt nie znał tego człowieka. Nie był zapisany pomiędzy pątnikami z Przytułku, nie miał bowiem na szyi białej karty jadących darmo w białym pociągu. Któś zaczął opowiadać, że widział go na dworcu kolejowym w Paryżu, przybył na kilka minut przed
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.