Doktór Bonamy zwrócił uwagę, iż wobec jednostajnego w swym wyniku zdania trzech doktorów, wątpić nie można było o prawdziwości dyagnozy. Opukał teraz starannie chorą i wyrzekł z cicha:
— Nie słyszę nic... zupełnie nic...
Po chwili wszakże zmiarkował się:
— To jest... tak jak nic.
Zwrócił się teraz do grona obecnych tutaj doktorów:
— Może który z panów zechce mi dopomódz w sprawdzeniu... Jesteśmy tutaj dla wspólnej narady, badania i dyskusyi.
Zrazu nikt się nie ruszył. Wreszcie jeden z obecnych doktorów wysunął się i osłuchał chorą; zdania swego nie wyraził wszakże i zamyślony potrząsnął głową znacząco. Zdecydował się wreszcie powiedzieć, że nie może dać ścisłego określenia. Zastąpił go inny, który uznał kategorycznie, jako ta kobieta nigdy suchot nie miała. Teraz wszyscy doktorzy obsłuchiwali chorą kolejno, prócz pięciu czy sześciu stojących na boku i uśmiechających się dwuznacznie. Powstało zamięszanie wielkie, albowiem każdy lekarz wyjawiał teraz swój pogląd, a każdy był odmienny. Mówili razem, głośno, przestając się słyszeć i rozumieć wzajemnie. Najspokojniejszym z obecnych był ojciec Dargelès; nabytem doświadczeniem wiedziony, pewnym był, że zachodzący objaw uzdrowienia, stanie się głośnym
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/329
Ta strona została uwierzytelniona.