w bufecie, przyszła tutaj ucałować swą matkę na dobranoc; sypiała ona w maleńkiej izdebce na poddaszu, razem z zakonnicami. Pani de Jonquière przejęta ważnością swego urzędu, nie kładła się na spoczynek przez cały czas trwania pielgrzymki narodowej. Miała przygotowany dla siebie fotel, rzadko wszakże mogła usiąść w nim spokojnie, potrzebowano bowiem i wzywano jej bezustannie. Energicznie i serdecznie pomagała jej ładna pani Desagneaux, uszczęśliwiona swą działalnością. Siostra Hyacynta zapytała się jej razu pewnego z uśmiechem: „Pani jesteś stworzona na zakonnicę, dla czego nie wstąpiłaś do zakonu?“. Zadziwiona niespodziewanem zapytaniem, potrząsnęła figlarnie swoją jasnowłosą główką, mówiąc z przekonaniem: „Nie mogę, bo mam męża, którego kocham niezmiernie!“
Pani Volmar nikt nie widział w szpitalu. Mówiono, iż z rozkazu pani de Jonquière poszła się położyć, cierpiała bowiem na silną migrenę, na co pani Desagneaux, zauważyła, że gdy nie jest się pewną swego zdrowia, nie należy zapisywać się w grono dam szpitalnych... Słowa te wyrzekła dla podtrzymania własnej energii, nogi i ręce drżały jej bowiem od zbyt silnego zmęczenia, lecz ukrywała to starannie, przybiegając na każde skinienie chorych, zawsze gotowa i upatrująca, by się komuś przysłużyć i dopomódz. Ona, ta rozpieszczona paryżanka, która u siebie w domu dzwoniła na służbę, kiedy chciała, by jej podano lichtarz
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/351
Ta strona została uwierzytelniona.