stojący tuż obok na kominku — tutaj, w szpitalu, zapominać się zdawała o wszelkiej dla siebie wygodzie; całemi dniami podawała miski i naczynia, wylewała je i czyściła, opatrywała i myła najwstrętniejsze rany, chwytała obiema rękoma chore i podtrzymywała ich ciała, podczas gdy pani de Jonquière poprawiała poduszki, by podsunąć je dogodniej. Około godziny jedenastej, senność i zmęczenie obezwładniły energię pani Desagneaux. Przysiadła na chwilę w swoim fotelu, lecz sen wypłatał jej figla, chwyciwszy ją niespodzianie i gwałtownie. Zasnęła natychmiastowo i spała teraz snem kamiennym; ładna jej główka spoczęła, pochylona na ramieniu a kędzierzawe rozwiane jej włosy, otoczyły ją swą jasnością. Nie słyszała teraz ani jęków, ani nawoływań, ani hałasu; spała jak zabita.
Pani de Jonquière, zbliżywszy się w stronę Piotra, szepnęła:
— Chciałam sprowadzić tutaj doktora Ferrand, tego doktora, który przyjechał z nami z Paryża, może byłby jakiem lekarstwem uspokoił naszą Maryę. Lecz właśnie jest bardzo zajęty w sali dolnej, w sali Małżeństw, gdzie przyjęto brata Izydora, którego stan zdrowia się pogorszył. Wreszcie my rzadko kiedy wzywamy doktora do naszych chorych, bo przecież przywozimy ich tutaj dla powierzenia ich losu w ręce Panny Przenajświętszej...
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/352
Ta strona została uwierzytelniona.