— No cóż, śpiochu? — zawołał wesoło pan de Guersaint — myślisz długo jeszcze tak wylegiwać się w łóżku?... Nie słyszysz, że dzwony kościelne już nas wzywają?...
Piotr, obudzony znienacka, rozglądać się począł z rodzajem ździwienia po ciasnej, hotelowej izdebce, napełnionej promieniami słońca. Przez otwarte okno płynęły donośne i wesołe dźwięki dzwonów i dzwonków z licznych w Lourdes kościołów i kaplic, budząc miasto całe na modlitwę i nadzieję.
— Czy my aby zdążymy być na ósmą w szpitalu — niepokoił się pan de Guersaint — Marya czekać nas będzie przed ósmą, a przecież musimy zjeść śniadanie?...
— Zapewne, że zjeść powinniśmy śniadanie. Niechaj pan każe podać co prędzej dwie filiżanki czekolady. Ja wstanę natychmiast i ubiorę się w mgnieniu oka.
Pozostawszy sam w swoim pokoju, Piotr przeciągnął zmęczone członki, nie czekając jednak dłużej, wyskoczył z pościeli i śpiesznie się ubierał. Nie skończył się umywać, a już pan de Guersaint zjawił się z powrotem, nudził się bowiem w samotności.
— Zaraz nam przyniosą śniadanie... Ależ zamięszanie panuje w tym hotelu! Czy widziałeś właściciela, pana Majesté, ubranego po kucharsku w bieli i z powagą prezydującego w swojem biurze?... Podobno nigdy jeszcze nie mieli
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/391
Ta strona została uwierzytelniona.