wziął z sobą: musiał zapewne tam schować swoje papiery i pieniądze...
— My tego pana znamy dobrze... to hojny podróżny... W roku zeszłym wynajął on o tej porze jeden z domków w sąsiedniej ulicy, pan Majesté ma, prócz hotelu, kilka domków, które wynajmuje. Ale w tym roku były już zajęte, gdy się zgłosił ów pan z Paryża i musiał się zadowolnić pokojem tu na piętrze. Bardzo był z tego niekontent... ale cóż było robić? Nie chce jadać ze wszystkimi. Jedzenie nosić mu trzeba do niego i to najlepsze wina i najlepsze potrawy...
— Aha! już rozumiem! — zawołał pan de Guersaint ze śmiechem. Najadł się wczoraj i napił zbyt wiele i to mu spać nie dawało!
Milczący dotychczas Piotr zapytał:
— Obok mego pokoju czy nie zamieszkują dwie panie z panem i z dzieckiem, chodzącem o kuli?...
— Ksiądz dobrodziej ma racyę. Znam ich dobrze. Zajmują dwa pokoje. W jednym sypia pani Chaise, ciotka małego, a w drugim państo Vigneron z synem swym Gustawem. Ciasno im, ale nie było więcej pokojów. Już drugi rok jak stają u nas. O, to bardzo porządni państwo.
Nocą, nie mogąc spać, Piotr prawie był pewien, że poznaje po głosie pana Vigneron, który skarżył się na gorąco. Służąca opowiadała dalej,
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/395
Ta strona została uwierzytelniona.