kontenta z rozmowy dającej jej trochę wypoczynku. Wskazując na drzwi numerów wychodzących na korytarz, opisywała mieszkających po za niemi podróżnych. Na lewo zajmował stancyę ksiądz, tuż obok matka z trzema córkami, a jeszcze dalej dwoje państwa w wieku podeszłym. Na prawo mieszkał jakiś pan sam jeden, dalej młoda pani sama jedna, a jeszcze dalej familia przybyła tutaj aż z pięciorgiem drobnych dziatek. Nawet poddasze hotelu przepełnione było podróżnymi. Służące hotelowe ustąpiły swych izdebek gościom i spały wszystkie razem w pralni. Wczorajszej nocy rozłożyć musiano materace na zakrętach wschodów i w sieni, a ksiądz, wraz z tymi pielgrzymami przybyły, spać musiał na bilardzie, zamiast w łóżku.
Udzieliwszy tych szczegółów, służąca wyszła, a po skończonem śniadaniu, pan de Guersaint wrócił na chwilę do swego pokoju dla obmycia rąk, niezwykle był on bowiem staranny w pielęgnowaniu swej osoby. Czekając jego powrotu. Piotr wyszedł na wąziutki balkon, na który wychodziło okno. Wszystkie okna trzeciego piętra zaopatrzone były w takie balkoniki otoczone balustradą ciętą z drzewa w fantastyczne desenie.
Stanąwszy tu, Piotr mocno się zadziwił. Na sąsiedni balkon, należący do pokoju zamieszkanego przez jednego tylko pana, wychylona była główka kobieca. Piotr poznał tę kobietę, była
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/396
Ta strona została uwierzytelniona.