Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/401

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy wrócili do hotelu, była godzina wpół do jedenastej. Pan de Guersaint, upojony pięknością letniego dnia pogodnego, zaproponował, by załatwić się co prędzej ze śniadaniem i puścić się następnie na zwiedzenie Lourdes. Chciał wszakże poprzednio zajść do swego pokoju. Piotr poszedł za nim. Niespodziewanie natknęli się tu na scenę dramatyczną i bolesną. Drzwi od mieszkania państwa Vigneron otwarte były na korytarz, a w głębi pokoju na kanapie, na której sypiał mały Gustawek, leżał on teraz prawie bez życia. Był trupio blady i przed chwilą dopiero zaczął przychodzić do siebie z ciężkiego i długiego zemdlenia. Rodzice myśleli, iż skonał. Pani Vigneron jeszcze teraz ruszyć się nie mogła z krzesła, na które padła, tak dalece przeraził ją stan Gustawa. Pan Vigneron krzątał się i rzucał po pokoju gorączkowo, ostatecznie zdecydował się przyrządzić szklankę wody z cukrem i orzeźwiającemi kroplami. Mięszał łyżeczką w szklance i głośno zapewniał, iż ten kordyał przywróci Gustawa do stanu normalnego. Lecz czy to kto kiedy słyszał, aby chłopak mocny jeszcze, pomimo swego niedomagania, mdlał tak łatwo?... blednąc i drżąc jak spłoszone kurczę?... Mówiąc to, pan Vigneron spoglądał z niepokojem na ciotkę Gustawa, bogatą panią Chaise, która stała wyprostowana w pobliżu kanapy i zdrowszą się być zdawała dzisiejszego ranka; ręce drżeć mu poczęły na myśl, iż gdyby Gustaw nie był wrócił do przy-