Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/403

Ta strona została uwierzytelniona.

przed chwilą!... Wszak to nasze jedyne dziecko i ze wszech miar jest ono nam drogie!...
Godzina zbliżającego się śniadania zapowiadała się wzmagającym ruchem w całym hotelu. Rzucane w pośpiechu drzwi, zamykały się z łoskotem, po korytarzach i schodach biegano bezustannie. Trzy młode panny przebiegły, frunąwszy lekkiemi swemi sukienkami, małe dzieci płakały krzykliwie, głosy ich dochodziły z głębi sąsiedniego pokoju. Śpiesznie drepcząc, dążyli nie wiedząc dobrze gdzie, starzy ludzie płci obojej a księża, zapominając o powadze swego stanu duchownego, zagarniali sutanny obydwu rękami, by nie przeszkadzały im biedz co prędzej. Od góry do dołu ściany wszystkie drżały pod zbytniem ciśnieniem nagromadzonych i spieszących się ludzi.
Hotelowa służąca niosła teraz przez korytarz wielką tacę z zastawą i potrawami; zastukała do drzwi samotnie podróżującego pana; czas dłuższy stała, oczekując, nim jej otworzył, wreszcie drzwi uchyliły się i pozostały tak, podczas gdy dziewczyna rozstawiała śniadanie na stole. Podróżny stał plecami obrócony do korytarza, był sam, a w pokoju jego panowała cisza i spokój, gdy służąca skończyła swą czynność, wypuścił ją i zamknął drzwi w milczeniu.
Pan Vigneron, rozmawiający wciąż z panem de Guersaint i z Piotrem, rzekł: