Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/407

Ta strona została uwierzytelniona.

Listonosz podziękował i odszedł. Gorzki uśmiech okrążył teraz usta pana Majesté.
— Siostry Niebieskie... — szepnął. — Ach te siostry Niebieskie...
Rzucił ukośne spojrzenie na sutannę Piotra i powstrzymał dalsze słowa, lękając się, iż wypowiedział już i tak zbyt wiele. Serce miał wszakże wezbrane; pragnął ulżyć sobie, wypowiadając zwykłe swoje zgryzoty, odzywające się bólem przy zdarzonej okazyi. A może ten młody ksiądz przybywający z Paryża, nie należy do tej bandy, jak nazywał mianem ogólnem wszystkich duchownych, obsługujących grotę, wszystkich handlarzy zbijających pieniądze, za pomocą Matki Boskiej z Lourdes. Powoli i ostrożnie postanowił mówić dalej.
— Chciałbym, aby ksiądz dobrodziej raczył wierzyć, że jestem dobrym katolikiem. Wreszcie w Lourdes niema innych. Co do mnie, chodzę na mszę regularnie a do spowiedzi na Wielkanoc... Ale mimo, że jestem dobrym katolikiem, pozwalam sobie powiedzieć, że zakonnice nie powinny zakładać restauracyi i hotelów przy klasztorze. To źle, źle bardzo z ich strony.
I wybuchnął już teraz z całą szczerością urazy, jaką żywił względem zakonnic czyniących nieuczciwą konkurencyę jego handlowemu przedsiębiorstwu. Czyż te zakonnice pod wezwaniem Niepokalanego Poczęcia, te siostry Niebieskie, nie powinnyby się były ograniczać na przygo-