tychczasowo stale zamieszkiwał. Jakże pełne spokoju i pracy było to ustronie! W ogrodzie rosło kilka drzew wyniosłych a żywy strzyżony płotek przypierający do nizkiego muru, oddzielał posiadłości rodziców Piotra od ogrodu i domu sąsiedniego.
Miał wtedy lat trzy, może cztery; w dzień letni i pogodny, w cieniu wielkiego kasztana, widział siedzących przy stole, jedzących śniadanie ojca i matkę, oraz starszego swego brata. Twarzy swego ojca nie mógł uprzytomnić sobie wyraźnie, widział ją rozpływającą się, jakby zatartą. Ojciec Piotra, Michał Froment, był słynnym swego czasu chemikiem, członkiem Instytutu, w domu zaś najchętniej zamykał się w swojem laboratoryum, które urządził sobie, osiedliwszy się w spokojnem Neuilly.
Jeżeli nie pamiętał wyraźnie postaci ojca, widniała natomiast przed nim jasno postać brata; Wilhelm miał podówczas lat czternaście i znajdował się dziś w domu skutkiem wakacyj szkolnych. Pamiętał również matkę, cichą i słodką, z oczami pełnemi dobroci. Znacznie później dowiedział się, ile matka jego przecierpiała w życiu. Była wierzącą i pobożną, zgodziła się zaś wyjść za mąż, za człowieka swobodniejszych przekonań i o lat piętnaście od siebie starszego, uczyniła tak przez posłuszeństwo swym rodzicom, mającym względem niego zobowiązania wdzię-
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/41
Ta strona została uwierzytelniona.