ły apetytu; nie należało pozostawiać nic na półmiskach, do ostatniego źdźbła też zjedzono owe resztki zimnego mięsiwa. Otyły ksiądz, odznaczający się apetytem pomiędzy tymi żarłocznymi, spożywał deser; trzecią już olbrzymią brzoskwinię obierał starannie i ćwiartkami łykał z wyraźnem zadowoleniem i przykładną powagą.
Hotelowy posługacz wniósł do sali przyniesione przez listonosza listy, które pani Majesté ułożyła podług alfabetu, jak należało. Listy wywołały ogólne zamieszanie i popłoch.
— Dziwna rzecz — zawołał pan Vigneron — list do mnie, a przecież nikomu nie dałem mojego adresu.
Wtem przypomniał sobie.
— Ach to musi być list od kolegi Sauvageot, który mnie zastępuje czasowo w ministeryum finansów.
Otworzył list, lecz ręce drżeć mu poczęły i wrzasnął prawie na całe gardło:
— Naczelnik umarł!
Wstrząśnięta słowami męża pani Vigneron, prawie bezwiednie, tak dalece rozsadzała nią radość, zawołała na głos:
— Więc ty będziesz naczelnikiem!
Taki awans był celem, do którego wzdychali oddawna; mógł się on urzeczywistnić tylko skutkiem śmierci naczelnika. Po dziesięciu latach oczekiwania, spełniało się ich marzenie.
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/421
Ta strona została uwierzytelniona.